Nabożeństwo a muzyka 2

W poprzednim tekście poruszyłem temat nabożeństwa w kontekście muzyki. Odnosząc się do wrażeń z nabożeństwa w hali pod Dębowcem, podczas Ewangelickich Dni Kościoła zwróciłem uwagę, że różnorodność form muzycznych wzbudzała skrajnie odmienne oceny.

Także komentarze do mojego tekstu wskazują na to, jak ważnym jest zagadnienie śpiewu i muzyki podczas nabożeństwa. Dyskusja ta przekroczyła progi konfesyjne, a głos zabierali nie tylko ewangelicy.

Niektórymi wypowiedziami poczułem się nieco sprowokowany. Rozumiejąc przywiązanie do tradycji i do klasycznej muzyki kościelnej nie sposób zgodzić się z postulatem jej nienaruszalności. Przecież nie śpiewamy tylko pieśni XVII wiecznych, a tacy klasyczni twórcy ewangeliccy jak Trzanowski, Gerhardt czy nawet Bach tworzyli wiele lat później współczesną dla nich muzykę. Dla Porównania wystarczy spojrzeć na wykaz materiałów źródłowych Śpiewnika Ewangelickiego, gdzie znajdziemy 28 pozycji śpiewnikowych, z których czerpano tworząc obecny kancjonał.  Większość pieśni nie pochodzi z czasów Reformacji, są tam także te z XIX i XX w.

A tak przy okazji warto pamiętać, że to właśnie Reformacja odrzuciła uświęcona tradycję, jako źródło wiary, a liturgię, stroje liturgiczne zaliczyła do tzw. adiafory, czyli spraw drugorzędnych. Przywołała również postulat ciągłego reformowania się Kościoła. Kościół żyje, a więc musi się rozwijać i zmieniać. Brak zmiany może świadczyć o jego śmierci.

Zafascynował mnie również passus na temat muzyki sacrum i profanum.

No, bo niby gdzie przebiega taki podział w muzyce? Czy o sacrum muzyki instrumentalnej decydują intencje kompozytora, a może to, w jaki sposób odczuwa ją odbiorca? Może świadczą o tym intencje wykonawcy lub warunkuje to miejsce wykonania? Czy to oznacza, że jeżeli utwór wykonywany jest w kościele to mamy do czynienia z sacrum, a jak poza to profanum? A może potrzebne jest połączenie kilku czynników naraz?

Czy jakiś utwór pisany z myślą o oddawaniu Bogu chwały i przeznaczony do wykonywania w świątyni traci swoje sacrum, gdy zostanie zaanektowany przez dyskdżokeja i puszczany w dyskotece na dodatek jako podkład do striptisu? Bo może działa to również w drugą stronę, czyli muzyka z pubu przeniesiona w przestrzeń liturgiczną zyskuje nieco na świętości?

Być może, gdy mamy do czynienia z pieśniami decyduje wyśpiewywana treść? Jeżeli to słowa decydują, to czy można odmawiać sakralności rapowi tylko ze względu na formę muzyczną?

Przypominają mi się dyskusje, jakie przed trzydziestu laty toczyliśmy w gronie młodzieży. Pytanie dotyczyło właśnie muzyki, a właściwie tego, co decyduje o tym, że jest ona miła Bogu?

Czy lepiej jest, jeżeli śpiewają i grają profesjonaliści, którzy deklarują swój ateizm, ale świetnie wykonują chrześcijańskie utwory? Czy może milsze Bogu jest słuchanie pieśni kiepsko wykonanej nawet z fałszami, ale płynącej z serca i z wiary tych, którzy grają i śpiewają?

Cóż Bóg mówi: Mam dosyć wrzasków waszych pieśni…. a przecież śpiewali wtedy wyselekcjonowani, najlepsi, najzdolniejsi … serca chcę a nie ofiary…

Myślę, że dla Wszechmogącego nie jest ważna forma muzyczna, nie jest ważny czysty piękny głos, lecz intencje tego, który śpiewa i gra.

Wydaje się, że prawda ta nie podlega dyskusji, dla nas niedoskonałych ludzi, niemających wglądu w serce, nieznających intencji, równie ważne jest jednak dobre wykonywanie muzyki.

Trudno jest jednoznacznie określić, gdzie w muzyce jest sacrum i profanum. Nie sposób też wyrazić opinię za wszystkich i stwierdzić, która muzyka się podoba, a która nie. Rozumiejąc i szanując osoby, które doceniają tradycyjne pieśni, rozumiem również tych, którzy z radością doświadczają nowoczesnych form.

Okazuje się, że obie formy mogą inspirować duchowo, a zwolennicy jednej lub drugiej opcji mają prawo do wyrażania swojego zdania.

Zapewne ta dyskusja pokazuje jedną ważną kwestię: bez względu na to, jaką muzykę wybieramy w nabożeństwie powinniśmy szanować siebie nawzajem, rozmawiać ze sobą i słuchać siebie nawzajem.

komentarze

  1. Nikt Ważny

    Szanowny Biskupie, Szanowni Państwo,

    A może tak skoro hymny kościoła są rapowane to i kazanie powinno być w tym stylu prowadzone?

    A co kiedy znajdzie się grupa ludzi wielbiących Pana thrash metalową muzyką? Może również powinniśmy pójść z nurtem rzeki i wprowadzić w nabożeństwa ten gatunek muzyki a podczas liturgii Duchowni wykorzystywaliby technikę śpiewu Growl.

    Może techno, Disco Polo etc.? Przecież też są miłośnicy tej muzyki

    Gdzie zatem jest granica? A może jej nie ma?

    Specjalnie pomijam aspekty stricte muzyczne bo nie chodzi o wypowiedź akademicką trafiającą do grona muzyków i wtajemniczonych osób w aspekty muzykologiczne.

    Piszę z punktu widzenia przeciętnego człowieka uczestniczącego w nabożeństwach.

    Żyjemy wczasach gdzie popularna muzyka otacza Nas z każdej strony. Żyjemy w pędzie i ciągłej gonitwie a muzyka nam towarzyszy na co dzień. Czy zatem godzina nabożeństwa na której może człowiek się wyciszyć, zasłuchać musi również przypominać codzienny pęd życia?

    Czy aby na pewno chcemy to przekazać kolejnym pokoleniom zatracając to co piękne i tradycyjne?

    Każdy gatunek muzyczny może być oznaką Wielbienia Boga ale czy nie lepiej ukazywać go w Koncertach lub małych formach wprowadzonych podczas nabożeństw utrzymując jednak tradycję i skupić się na wykształceniu poczucia wartości wśród młodzieży (przyszłości kościoła) również w muzyce tradycyjnej?

    Mam nadzieję że moja wypowiedź nie będzie odebrana jako atak gdyż na takowej wypowiedzi mi nie zależało

  2. Tomasz Kmita-Skarsgård

    Mała errata:
    b) Przymioty – świętość (rozumiana jako odrzucenie powszeDniości […] – nie powszechności, bo powszechność jest właśnie wymaganym przymiotem, o czym piszę kilka wersetów później.

  3. Tomasz Kmita-Skarsgård

    Bardzo się cieszę, że Najprzewielebniejszy Ksiądz Biskup zechciał podjąć ponownie ważny temat muzyki kościelnej na swoim blogu i dziękuję Waszej Ekscelencji za ten wpis. Wiele bardzo trafnych i ważnych pytań zostało w nim postawionych, na które muzycy kościelni i muzykolodzy tej specjalizacji staramy się – chyba to sformułowanie nie będzie przesadą – od wieków odpowiedzieć.

    1. Musica sacra, musica profana

    Na początku, by być precyzyjnymi i zrozumiałymi, musimy wyjaśnić terminologię, którą się posługujemy. Nauka o muzyce kościelnej dokonuje następującej klasyfikacji:
    a) muzyka religijna – czyli ogół muzyki w jakikolwiek sposób związanej z jakąkolwiek religią
    b) muzyka kościelna – muzyka właściwa dla danej konfesji, dla danego Kościoła
    c) muzyka sakralna – muzyka związana z kultem Bożym, oddawaniem Jemu czci i chwały; stworzona dla liturgii, ale jej funkcjonowanie jest możliwe poza nią
    d) muzyka liturgiczna – muzyka, która nie istnieje bez liturgii (dialogi, introity, antyfony, itp.)

    W niniejszym rozważaniu skupiamy się na muzyce sakralnej. Nie chcąc tutaj pisać zbyt wielkiego elaboratu, postaram się wręcz w telegraficznym skrócie zaprezentować te jej elementy, które pozwalają nam odróżnić ją od musica profana.
    a) Cele – muzyka sakralna powstaje z nadanymi celami. Wspomnianej już wyżej chwały Bożej, a także uświęcenia zboru, tzn. skłonienia do osobistego dążenia do świętości.
    b) Przymioty – świętość (rozumiana jako odrzucenie powszechności, świeckości), piękno (osiągane poprzez odrzucenie trywialności, pospolitości, wulgarności, prostactwa) i powszechność (odrzucenie muzyki niezrozumiałej dla jej odbiorców [w wyniku uwarunkowań społecznych, kulturowych, itp.]).
    c) Funkcje – funkcja wspólnototwórcza (tego, jak się wydaje, wyjaśniać nie trzeba), funkcja kerygmatyczna (czyli nauczenia Słowa); prócz tego pomniejsze funkcje: medytacyjna i ozdobna.

    Prócz powyższego winniśmy muzykę sakralną rozpatrywać w kategoriach znaku, ale jest to problem do rozważ zdecydowanie nie w ramach komentarza pod blogowym wpisem. Chciałem tu bowiem tylko przynajmniej cząstkowo pokazać, że istnieją drogi, które pozwalają oceniać rodzaj muzyki, który nas otacza. Jesteśmy zdolni, przyjmując pewne narzędzia, do zauważania różnić pomiędzy musica sacra a musica profana.

    2. „Myślę, że dla Wszechmogącego nie jest ważna forma muzyczna, nie jest ważny czysty piękny głos, lecz intencje tego, który śpiewa i gra.”

    Tak i nie. Nie sposób jednak nie zauważyć, że w liturgii jest grupa ludzi, którzy ją par excellence aktywnie współtworzą (podkreślam: w ludzkim rozumieniu, bo w Boskim współtworzymy ją my wszyscy). Są to duchowni i cała służba – w tym muzycy kościelni. W tej liturgii stajemy się jej sługami i działamy dla niej oraz dla jej uczestników. Kaznodzieja, który mówi bełkotliwie pod nosem, zdania bez sensu, nie na temat, nigdy nie będzie dobrym kaznodzieją, choćby nie wiadomo jak skrupulatnie przygotowywał się do kazania i jakkolwiek głęboką byłaby jego wiara, a modlitwa żarliwą. Być może będzie doskonale świadczył o Chrystusie swoim życiem, ale funkcję kaznodziei nie powinien pełnić, bo po prostu brak mu ku temu zdolności. Zniechęca do słuchania i medytacji nad Słowem. Tak samo jest z muzyką. Oczywiście, że dla Wszechmogącego – jeśli w ogóle wolno mi domyślać się co On myśli – nie jest ważna forma muzyczna, czysty głos i jakość gry, dopóki jest to modlitewna osobista relacja „wykonawca – Bóg – wykonawca”. Gdy siadam przy organach podczas nabożeństw, w tej mistycznej relacji „przeszkadza” nam jednak ktoś jeszcze: zbór. Gram dla zboru, nie dla siebie. Swoją grą staram pomagać się przeżywać im nabożeństwo. Złą grą mogę im zatem przeszkadzać. Muszę być więc profesjonalny w tym co robię. Wszechmogący – to wynika z Pisma Świętego, więc to już nie jest zgadywanie – oczekuje od nas uczciwości. Złe, bylejakie wykonywanie powierzonych nam obowiązków jest nieuczciwe.

    3. Czy młodzież potrzebuje w kościele takiej samej muzyki, jaką słyszy na co dzień ze Spotify albo YouTube? Nie wiem. Nigdy nie prowadziłem badań w tym zakresie, które upoważniałyby mnie do stawiania wiążących wyroków w tym temacie. Mogę li tylko w tym miejscu podzielić się własnym doświadczeniem – przyznam, że dość dla mnie wówczas zaskakującym. Kiedyś spotkałem się w swoim kościele (Święty Krzysztof) z młodzieżą z DA „Pronoja” z siostrzanej wrocławskiej parafii (Opatrzność Boża). Prócz tego, że opowiadałem im o historii naszego kościoła parafialnego, zaczęliśmy rozmawiać o muzyce kościelnej właśnie. Zadawałem im wtedy m.in. te same pytania, które Ksiądz Biskup zawarł w obu swoich ostatnich wpisach. Chciałem wzbudzić w nich poczucie wątpliwości, które miało zaprowadzić nas wspólnie do głębszej analizy tematu. Zmierzając do pointy: Otóż ta zgromadzona ze mną młodzież zupełnie zgodnie oświadczyła, że nie chce w nabożeństwie tej samej muzyki, tego samego rodzaju muzyki, który towarzyszy jej w codziennych zajęciach. Oczywiście moi goście stwierdzili, że bardzo lubią współczesną swobodną muzykę religijną, która czerpie inspiracje z muzyki popularnej/rozrywkowej – jednocześnie podkreślili, że widzą jej udział zupełnie okazjonalnie w nabożeństwach niedzielnych, ale przede wszystkim podczas różnego rodzaju pozaliturgicznych spotkaniach modlitewnych. Wyraźnie zostało zaznaczone to, że muzyka na niedzielnym nabożeństwie powinna być czymś specjalnym, wyróżniającym się, niecodziennym. Istotnie to jest owo sacrum. Przyznam raz jeszcze, że te ich odpowiedzi były dla mnie zaskakujące i spodziewałem się innego stanowiska. Budująca jednak była dojrzałość tej młodzieży i zdolność zauważenia, że nie wszystko wszędzie przystoi – a przecież o zdolność rozpoznawania tego jest dziś tak trudno.

    4. Zanim zakończę, chciałbym podzielić się jeszcze jednym spostrzeżeniem. To, że Reformacja odrzuciła Tradycję (wielka litera) jako źródło/drogę wiary, zupełnie nie znaczy, że odrzuciła tradycję (mała litera) w ogóle. Zupełnie tak się nie stało i tych dwóch znaczeń tego jednego słowa (dlatego wielka i mała litera) nie należy zrównywać. Tradycja liturgiczna Kościoła (w naszym przypadku Kościoła zachodniego) jest nieustannie żywa i trwa, i – będę to wytrwale powtarzał – jest także naszym luterańskim dziedzictwem. Z dziedzictwa nie można ot tak rezygnować, nawet w imię nieustannego reformowania się, bo wówczas traci się tożsamość – a to co tożsamością zaczyna się nazywać, okazuje się być li tylko jej karykaturą.

  4. Grzegorz Żarnecki

    Księże Biskupie, trudno mi się zgodzić, że liturgia jest adiaforą. Melanchton w Obronie definiuje liturgię jako publiczną służbę udzielania sakramentów i zwiastowania Ewangelii [AC XXIV, 80]- taka służba z pewnością nie jest rzeczą obojętną dla zbawienia.
    Dobór stroju i muzyki jest adiaforą, o ile nie przeszkadza czerpać pożytku z nabożeństwa. W momencie gdy muzyka wzbudza w słuchaczach dysonans poznawczy lub odciąga uwagę od treści liturgii to przestaje być adiaforą, bo zaczyna szkodzić.
    Taką szkodę można zresztą wyrządzić dowolnym gatunkiem muzycznym – np. gdybyśmy chcieli upchnąć podczas nabożeństwa tuzin preludiów organowych Bacha.
    Oczywiście, że muzyka nie jest sednem liturgii, ale nie jest też sprawą zupełnie obojętną.

  5. dawid

    ” Kościół żyje, a więc musi się rozwijać i zmieniać. Brak zmiany może świadczyć o jego śmierci. ” – Czy aby ten pogląd jest słuszny? O jakim rozwoju i jakiej zmianie był uprzejmy ks.bp napisać? Tego nie wiemy? Co miał na myśli broniąc swojego stanowiska? Same ogólniki… A przecież Pismo jasno daje do zrozumienia, że mamy dochodzić tego, co podoba się Pana Bogu, a nie nam, czy biskupowi ! Mam wątpliwości, czy każda muzyka i każdy wokal podoba się Panu? Jakie mamy potwierdzenie w Piśmie, że jest inaczej? Tego ks.bp nie był uprzejmy wyjaśnić, a szkoda, przecież temat ten nie przerasta nas?

  6. Bolesław

    Akceptuję wszystkie formy muzyczne ale drażnią mnie “przeróbki” (aranżacje) pięknych hymnów np. Brońże Panie. Tego nie wolno robić. Młodzież niech komponuje swoje melodie i niech śpiewa radośnie Bogu na chwałę ale nieudolne zmienianie pięknych pieśni (vide Przyjaciela mam) jest nadużyciem. Soli deo Gloria

dodaj komentarz