Jak co roku w styczniu przychodzi czas wędrówek małej grupy wiernych różnych Kościołów wraz z duchownymi i zakonnicami po swoich miastach według ustalonej mapy nabożeństw ekumenicznych.
Na każdym nabożeństwie pojawia się ta sama grupa aktywistów ekumenicznych, oczywiście duchowni, którzy często są tam z obowiązku oraz część zmienna, czyli wierni należący do parafii, w której właśnie ma miejsce ekumeniczne spotkanie.
Czy w takim razie ma sens ekumeniczne zamieszanie na początku roku?
Choć można wskazywać na wiele słabych punktów “Tygodnia Modlitw” to jego brak byłby boleśnie odczuwany w relacjach pomiędzy Kościołami. Niezależnie od motywów, które sprawiają, że na konkretnym nabożeństwie znajdzie się ta czy inna osoba, to każde spotkanie jest okazją do poznania się lub pogłębienia relacji.
Nabożeństwa te spełniają też rolę oswajania się z innością. Ci, którzy zdobędą się na odwagę skorzystania z zaproszenia inaczej wierzących, mają okazję, może po raz pierwszy, obejrzeć ich świątynię, zobaczyć jak wygląda nabożeństwo, msza, jakie panują zwyczaje. A jeżeli z “modlitwą ekumeniczną” spotkamy się tylko u siebie, to i tak usłyszymy zwiastowanie głoszone przez kogoś innego (choć nie we wszystkich wspólnotach szansę na wygłoszenie kazania ma ktoś z innego Kościoła). Zobaczymy różnorodność strojów liturgicznych, czy wreszcie usłyszymy, że oprócz ewangelików w Polsce istnieją inne wyznania np. katolicy. I to jeszcze podzieleni na rzymskich katolików, polskokatolików, mariawitów dwóch wyznań, grekokatolików.
Innym wymiarem “Tygodnia” jest zintensyfikowanie spotkań przywódców religijnych pozwalających na głębsze poznanie się i wymianę poglądów. Często też podejmowane są różne inicjatywy, których apogeum następuje właśnie w styczniu. Nie przypadkowo 15 lat temu podpisano 23 stycznia dokument o wzajemnym uznaniu Chrztu, czy w tym roku apel o świeceniu niedzieli.
Pozostaje jeszcze najważniejszy wymiar wspólnej modlitwy. Skoro więc modlimy się o jedność musimy uważać, aby Pan Bóg przypadkiem jej nie wysłuchał. Często odnoszę takie wrażenie, że chcielibyśmy jedności, tej duchowej, tej pod względem głoszonej nauki i tej organizacyjnej pod warunkiem, że to inni przyjdą do nas i staną się nam podobnymi. Czy modląc się o jedność chrześcijan jestem gotowy na to, aby się zmienić?
Mam duże wątpliwości.
Dlatego mnie podoba się tak bardzo cel ekumenizmu stawiany przez ewangelików: “Pojednana różnorodność”.
Dario, świetna jest twoja uwaga 😉
@Daria mnie też 🙂
a generalnie mam podobne spojrzenie na temat, ciekawy wpis.
Trzeba się nadal razem modlić ale pamiętać czym się jest.Stanowczo bronic swojego kościoła. Nawzajem się ubogacać w poznawaniu ideału jakim jest Nasz Pan Jezus.Musimy się ciągle wszyscy poznawać jako chrześcijańska rodzina.
„Zobaczymy różnorodność strojów liturgicznych, czy wreszcie usłyszymy, że oprócz ewangelików w Polsce istnieją inne wyznania np. katolicy. ”
Ubawiło mnie to zdanie 🙂