Czytając różne artykuły, polemiki i dyskusje zacząłem sobie zadawać różne pytania. Wydaje mi się, że na część z nich znam odpowiedzi, choć zdaję sobie sprawę, iż moje przemyślenia niekoniecznie muszą znaleźć zrozumienie u innych.
I tak oto zastanawiam się: czy poglądy człowieka można, a nawet należy oddzielać od samej osoby?
Czy mogę się nie zgadzać z wyznawanymi (głoszonymi) przekonaniami przyjaciela i jednocześnie oczekiwać, że ta różnica nie wpłynie na nasze relacje?
Dlaczego tak trudno oddzielić krytykę poglądów od krytyki osoby i nie odbierać wypowiedzi jako ataku personalnego?
Dlaczego tak rzadko potrafimy komunikować krytyczne uwagi dotyczące działania czy poglądów bliźniego w taki sposób, aby go personalnie nie zaatakować?
Dlaczego wreszcie przypisujemy sobie prawo do twierdzenia, że moje zdanie jest ważniejsze, lepsze, trafniejsze od poglądów drugiego?
Każde z tych pytań implikuje kolejne, ale też każde nasuwa wielość możliwych odpowiedzi i zachęca do przemyśleń.
A więc dlaczego…?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć dlaczego – powód z pewnością nie jest jeden i z pewnością nie jednowymiarowe, a składa się na niego wiele czynników, także tych pozateologicznych, wynikających po prostu z faktu, że my jako Polacy w ogóle mamy problemy z dyskusją, nie mamy jeszcze wystarczająco rozwiniętej kultury sporu. Dotyczy to także Kościoła i zrozumienia, że jest w nim miejsce dla wielu opinii, dla różnych wrażliwości, życiorysów, czy wreszcie przeżywania wiary.
Myślę, że nie ma w tym nic złego, że jeśli ktoś wypowiada swoją opinię to uważa ją za trafniejszą od innych – w końcu, gdyby tak nie było, to wypowiedź taka byłaby miałka, a partner w dyskusji niewiarygodny, bo z rozmytymi horyzontami myślowymi. Oczywiście nie oznacza to, że należy swoje opinie uważać za jedynie możliwe, ostateczne, czy niezmiennie słuszne.
Mam nadzieję, że w naszym Kościele wykształci się szeroka kultura dyskusji i sporu, której nie jest rozwinięta ani w naszych parafiach, ani synodach na płaszczyźnie diecezjalnej i ogólnokościelnej.