W roku 63 roku p.n.e. Gnejusz Pompejusz (zwany „Wielkim”) wkroczył do Judei opanowując Jerozolimę. Z zajętych terytoriów utworzył nową rzymską prowincję Syrię. Był pierwszym Rzymianinem, który wszedł do Świątyni Jerozolimskiej. Żołnierze rzymscy dokonali wtedy rzezi na obrońcach świątyni. Niektórzy żołnierze żydowscy popełniali samobójstwo widząc jak Rzymianie bezczeszczą świątynię. Według tradycyjnego przekazu Gnejusz wjechał do świątyni na koniu. W roku 1453, po upadku Konstantynopola, Mehmed II wjechał do Hagia Sofia na koniu i nakazał przemianowanie cerkwi na meczet.
Te dwa przykłady ukazują zachowania zwycięzców, którzy do całkowitego upokorzenia pokonanych muszą zhańbić „świętości” wrogów. Niestety, schemat uderzania w świętość przeciwników stosowany jest nie tylko podczas wojen.
Jako przedstawiciele mniejszości często doświadczamy różnych sytuacji, które są dla nas nieprzyjemne lub nawet ranią nasze uczucia. Z tym trzeba nauczyć się żyć.
Niestety, w życiu naszego społeczeństwa coraz częściej dochodzi do przekraczania granic polegających na wyrażaniu swoich poglądów, nawet bardzo słusznych, poprzez profanowanie symboli, „świętości” grup o odmiennych poglądach.
Dla mnie osobiście częstochowska ikona przedstawiająca Matkę Bożą z Dzieciątkiem jest tylko dziełem sztuki mającym wartość historyczną. Wiem jednak, że dla wielu katolików (i nie tylko) stanowi prawdziwą świętość. Niezależnie od tego, że choć nie podzielam tej wiary, uważam, że nie należy sięgać po tę „świętość” w dyspucie politycznej.
Oczywiście z punktu widzenia wyrazu artystycznego wiele rzeczy, które mogą wydawać się obrazoburcze, są dopuszczalne. Dlatego nie popieram protestów pod teatrami czy dawania zakazów wystawiania sztuk nawet wtedy, gdy dotykają tego, co jest przedmiotem mojej wiary. Trzeba tylko rozróżnić wypowiedź artysty od happeningu używanego w dialogu społecznym.
Uważam, że nigdy nie wolno sięgać po narzędzia walki mające na celu poniżenie adwersarza. I dotyczy to wszystkich stron. Nie pochwalam domalowywania tęczy do obrazu Matki Bożej, ale również sprzeciwiam się paleniu tęczy, która stała na placu Zbawiciela w Warszawie. Do tego samego, zakazanego sposobu wyrażania poglądów politycznych zaliczam wystawianie komuś aktu zgonu czy wieszania zdjęć na szubienicy. Nie wspominając już palenia kukieł przedstawiających osoby z jakiegokolwiek narodu, wyznania itd.
Niezależnie od tego, jaki cel chciała osiągnąć lub co chciała wyrazić pani malująca tęczę na częstochowskim obrazie, moim zdaniem przekroczyła pewne granice, bo zraniła uczucia wielu ludzi. Jej interwencja była reakcją na wcześniejszą oprawę krzyża pańskiego w jednym z kościołów. Scenografia ta, choć miała zachęcać do wyznawania grzechów, w rzeczywistości napiętnowała część społeczeństwa. Tym samym była wykluczająca i raniła uczucia innych ludzi. Nawet jeżeli dotknięci stanowią mniejszość i tak została przekroczona granica.
Duchowni powinni wiedzieć, że zwiastowanie Krzyża nigdy nie może być wykluczające, bo miłość Zbawiciela obejmuje wszystkich ludzi. Pod Krzyżem możemy jednak pojawić się tylko jako grzesznicy zasługujący na potępienie a nie jako ci, którzy oskarżają czy potępiają innych.
W Krzyżu znajdujemy miłość, a nie potępienie. Bóg zbawia nas swą miłością, a nie swoją sprawiedliwością. Oczekiwania Bożej sprawiedliwości wypełnił Chrystus. Cytując ewangelickiego teologa ks. Karla Bartha: „Prawda przestaje być prawdą, jeśli jest prezentowana i wypowiadana bez miłości.”
Swoją drogą, wydaje mi się, że my ludzie częściej chcemy bronić Boga przed znieważeniami niż robi to sam Wszechmogący. Dobrze, że On jest miłosierny.
Odrębną sprawą jest reakcja policji. Niestety, coraz częściej można odnieść wrażenie, że jest ona nadmiernie opresyjna i wybiórcza. Te same lub podobne czyny są inaczej traktowane w zależności od tego kto je popełnił. Nawet biorąc pod uwagę „rzetelność” relacji prasowych, wydaje się, że zastosowane metody nie mają służyć tylko i wyłącznie wykryciu sprawcy, ale także pognębieniu i poniżenie podejrzanego. Wrażenie potęguje z pewnością to, że w ciągu ostatnich lat ciągle docierają nowe doniesienia, a nawet filmy pokazujące przypadki brutalności i nadużywania władzy przez funkcjonariuszy.
Najbardziej przerażające jest to, że w sporze społecznym i politycznym sięgamy po coraz mocniejsze środki wyrazu. A to w konsekwencji musi oznaczać pogłębianie konfliktu, bo oprócz dyskusji merytorycznej pojawiają się zranione emocje i uczucia, a te goi się naprawdę ciężko.
Są jeszcze konie trojańskie. Polecam więc książkę “Koń Trojański w mieście Boga”. Wybitny filozof Dietrich von Hildebrand wskazuje nadużycia, jakich dopuszczają się modernistyczni teologowie. Książka jest kluczem do zrozumienia kryzysu w Kościele oraz jego postępującej sekularyzacji.
Tylko że nie wolno za namalowanie tęczy na obraz nasyłać policję i wsadzać do więzienia. Bardziej obraża w tym przypadku czynienie z obrazu bożka. Tęcza naprawde nikogo nie poniża
Oś konfliktu jest między tymi, którzy wierzą w Boga, a tymi dla których jest On szkodliwą utopią. Eliasz na Karmelu to kwintesencja sprawy. Boga można kochać lub nienawidzić. Dyplomacja zawsze jedynie kamufluje jądro konfliktu. O tęczy nie warto rozprawiać w formule przyznawania racji wszystkim, bo za nią kryje się rozwscieczony lew szukający żeru. Trzeba trafiać w dziesiątkę problemu. Szybciej się go rozwiąże.
W pełni się zgadzam, można obrazić czyjeś uczucia i emocje. Kilkakrotnie słyszałem z ust ewangelików, że “obrażać można osobę ale nie uczucia religijne”. Ta dychotomia jest naiwna i wynika z niezrozumienia problemu braku poszanowania świątyni, czy też demolowania czyjeś pracy artystycznej. Za zniszczonym przedmiotem stoją przecież ludzkie emocje i uczucia religijne. Brak szacunku do nich jest brakiem szacunku w stosunku do człowieka.