19 kwietnia odbył się pogrzeb arcybiskupa Jeremiasza. Miałem przywilej obserwowania władyki na płaszczyźnie ekumenicznej przez ostatnie siedem lat. Studiował między innymi w Szwajcarii, co jak sam wspominał, pozwoliło mu poznać wielu ewangelików, zaprzyjaźnić się z nimi, jak również poznać ich pobożność, którą zaczął rozumieć i szanować jednocześnie nie rezygnując ze swego prawosławia.
Było to bardzo widoczne w jego służbie w Polskiej Radzie Ekumenicznej (PRE), kiedy z uprzejmością i zrozumieniem podchodził do wszystkich rodzin wyznaniowych PRE. Rozumiał sposób myślenia i wierzenia ewangelików, i okazywał wszystkim wielki szacunek.
Wspominam go jako niezwykle głęboko myślącego i wierzącego teologa. Myślę, że tłumaczenie wraz z przyjaciółmi Nowego Testamentu, pozwalało mu na bardzo odkrywcze interpretacje Bożego Słowa. Jednocześnie sam był pełen wiary, nadziei i optymizmu.
Szczególnie było to widoczne w czasie jego choroby, kiedy z otwartością o niej mówił, ale nigdy się nie skarżył. Czasami było widać, że nie ma już sił, ale się nie poddawał. Gdy leżał w szpitalu i dzwonił z prośbą, abym zastąpił go w jakimś zadaniu, wtedy usprawiedliwiał się. Tłumaczył, że bardzo chce, ale naprawdę nie może, leży w szpitalu, albo brakuje mu sił, aby jechać z Wrocławia do Warszawy.
Pięknie opowiadał o swoim dzieciństwie i dorastaniu w Ordynkach, gdzie kosił trawę, kąpał się w rzece, łowił ryby. Mówił to tak obrazowo, że zachęceni wybraliśmy się żoną na Podlasie, aby na własne oczy zobaczyć ten czarujący rejon Polski.
Opowiadał o nauce w szkole średniej w Warszawie, ale również o tym jak w ekspresowym tempie został duchownym i biskupem.
Arcybiskup Jeremiasz zawsze zmierzał do pokoju, do konsensusu, potrafił długo przekonywać adwersarzy i dążyć do pojednania, ale potrafił również być bardzo stanowczy w swoich poglądach. Uśmiechnięty, ciepły, głęboko wierzący. Mędrzec.
dodaj komentarz