Przed paroma dniami zakończył się Ewangelickie Dni Kościoła w Stuttgarcie. Do pięknego miasta zjechało grubo ponad 100 tysięcy osób. Jak za każdym razem program Dni Kościoła był bardzo zróżnicowany i ciekawy.
Każdy dzień rozpoczynał się poranną modlitwą, która ogólnie rzecz ujmując miała formę rozważania lub wykładu biblijnego przeplatanego wspólnym śpiewem.
To co mnie zaskoczyło to fakt, że sale konferencyjne, hale sportowe mieszczące kilka tysięcy osób były przepełnione. W kilku wypadkach, jeszcze przed rozpoczęciem modlitwy ogłaszano, że wszystkie miejsca są już zajęte i więcej osób nie będzie wpuszczonych. Co w tym takiego zaskakującego? Otóż to, że wszystko dzieje się w Niemczech, gdzie podczas niedzielnych nabożeństw kościoły świecą pustkami.
Oczywiście zwykle to bardzo znane osoby prowadziły poranne spotkania. Jednak poziom ich rozważań nie zawsze w jakiś znaczący sposób odbiegał od poziomu niedzielnych kazań.
Dlaczego tak się dzieje, że na co dzień ludzie omijają nabożeństwa, a podczas Dni Kościoła prześcigają się aby zająć jak najlepsze miejsce? Czy chodzi tutaj o zachowanie tłumu? Czy może potrzeby duchowe, religijne są w tym czasie mocnieje rozbudzone? A może dlatego, że w dużej mierze pozostaje się anonimowym? Może dlatego, że pójście na modlitwę podczas Kirchentagu nie pociąga za sobą samookreślenia się jako osoby religijnej, co ma miejsce gdy chodzimy do kościoła w swojej miejscowości?
Dla mnie pozostanie to zagadką.
Fenomen Kirchentagu
Nie wiem kto jest społecznie zmuszony do brania udziału w Kirchentagu i podobnych rzeczach, wiem jednak, że “imprezowość” jest ceniona częstokroś wyżej niż normalny rytm życia. Jeden z moich szkolnych kolegów obejmuje to terminem technicznym “pielgrzymkowe chrześcijaństwo”… Coś chyba w tym jednak jest…
Dlatego, że ludzie przypominają sobie o swojej tożsamości tylko wtedy, kiedy są do tego społecznie zmuszeni, a chęć manifestowania swojej więzi z Chrystusem to dla nich sprawa drugorzędna. Smutne.